Dlatego warto wybrać legalne serwisy, które oferują wysoką jakość obrazu i dźwięku oraz gwarantują bezpieczeństwo. Obejrzenie „Harry’ego Pottera i Kamienia Filozoficznego” to świetna zabawa dla całej rodziny, więc nie czekaj i już dziś zacznij przygodę z młodym czarodziejem! Harry Potter i Kamień Filozoficzny – obsada

wtorek, 29 marca 2016 Recenzja do ,,Harrego Pottera i Kamienia Filozoficznego'' Hej to znowu ja chcę wam przedstawić moją pierwszą recenzje która będzie dotyczyła Harrego Pottera i Kamienia Filozoficznego Książka jest o wiele ciekawsza od filmu w wielu względach np. tym że jest w niej wiele momentów których nie ma w filmie Sory ,że ta recenzja jest taka krótka ale to moja pierwsza więc wybaczcie. Autor: Unknown o 07:07 Brak komentarzy: Prześlij komentarz Starszy post Strona główna Subskrybuj: Komentarze do posta (Atom)

Jak się nazywała sowa Harrego Pottera? Hedwig. Neville. Harpena. Lavender. Hedwig) — sowa śnieżna (Bubo sciandacus), należąca do Harry'ego Pottera. W sierpniu 1991 roku została zakupiona jako prezent urodzinowy dla Harry`ego Pottera przez Rubeusa Hagrida w Centrum Handlowym Eeylopa. Marko1. 0.
To nie jest recenzja dla mugoli Nie od dziś wiadomo, że seria książek o przygodach Chłopca, Który Przeżył to kura znosząca złote jaja. Siedmiotomowy cykl w samej tylko Polsce ukazał się w dwóch wydaniach: dla dzieci oraz dla dorosłych, a na całym świecie tych edycji było o wiele więcej. Dodatkowo sukces powieściowy szybko został przekuty na sukces filmowy, a to zaowocowało kolejnymi grami, gadżetami, książkami… Teraz fani małego czarodzieja mają twardy orzech do zgryzienia. Nakładem wydawnictwa Media Rodzina ukazała się bowiem ilustrowana wersja pierwszego tomu, czyli Harrego Pottera i kamienia filozoficznego. Czy uginające się półki domowych biblioteczek pomieszczą kolejne wydanie ulubionej serii? Muszą, bo po prostu każdy wielbiciel cyklu powinien je mieć. Nowe szaty Pottera W mojej recenzji nie będę opisywać fabuły, bo chyba każdy słyszał o Potterze i jego walce z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. A jeśli nie czytał książek, to zapewne obejrzał chociaż jeden z ośmiu filmów. A jeśli i to nie, to… cóż, jest mugolem i nie ma dla niego ratunku. Dlatego skupię się po prostu na przybliżeniu formy nowego wydania. A jest o czym pisać. Pierwszy rzut oka na książkę wystarczy, by wiedzieć, że jest to edycja wyjątkowa. Duży format, bajecznie kolorowa obwoluta przedstawiająca pociąg do Hogwartu i twarda oprawa, przyciągają wzrok. Wewnątrz jest jeszcze lepiej. Tekst zostały umieszczony w kolumnach, a na niemalże każdej stronie znajduje się jakiś rysunek. Niektóre z nich są małe lub przedstawiają tylko plamy atramentu, inne zajmują całe strony, a czasami dwie. Portrety głównych bohaterów, strony z książki Newta Scamandera, panorama Hogwartu i ulicy Pokątnej… Każda jest niepowtarzalna i wpasowuje się w klimat książki, a doskonałej jakości papier świetnie oddaje barwy poszczególnych ilustracji. Film? Przecież to książka Większość wielbicieli Harrego Pottera czytając książki, ma przed oczami postaci i sceny z filmu. To zrozumiałe, bo obraz oddziałuje na mózg bardziej niż słowo pisane. Jednak Jim Kay nie poszedł na łatwiznę. Każda z postaci jest narysowana w niepowtarzalny sposób, ale tak, że od razu wiadomo, kim jest. Dodatkowo bohaterowie nie są zbyt podobni do filmowych odpowiedników. Miejsca czy przedmioty również wyglądają inaczej – często bardziej baśniowo niż realistycznie – co w moim odczuciu jest doskonałym uzupełnieniem nie tylko tekstu, ale także filmów. Kiedy otworzy się Komnata Tajemnic?Harry Potter i kamień filozoficzny to doskonałe uzupełnienie książkowej kolekcji. Wielbiciele twórczości Rowling znający powieści na pamięć nie będą zawiedzeni, bo mogą delektować się przepięknymi ilustracjami, z kolei młodsi czytelnicy odnajdą w lekturze jeszcze większą radość. Wydanie ilustrowane może stać się także doskonałym prezentem, bo któż by nie chciał mieć w swej bibliotece tak pięknie wydanych książek? Jedynym minusem nowej edycji jest… czas oczekiwania na kolejne części. Prawdopodobnie będą się one ukazywać w rocznych odstępach. Tak więc na otwarcie Komnaty Tajemnic przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Historia Harry'ego Pottera.2. Harry trafia do Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.3. Przyjaźnie zawarte w pociągu.4. Pierwsze kroki Harry'ego w świecie czarów.5. Chłopcy zaprzyjaźniają się z Hermioną.6. Zawody w quidditcha.7. Harry odkrywa tajemnicę Kamienia Filozoficznego.8.Harry Potter i kamień filozoficzny.
Harry PotterJoanne Rowling Powieść wymyślona w opóźnionym pociągu stała się bestsellerową książką, nikomu nieznana angielka stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych pisarek, młody osierocony czarodziej został idolem wielu osób, zarówno tych pełnoletnich jak i nie. Jaki jest fenomen Harrego Pottera? Joanne Rowling to nazwisko autorki, z którą każdy z nas potrafi skojarzyć imię i nazwisko jej głównego książkowego bohatera. Seria o Harrym Potterze znana na całym świecie, pobudziła do czytania miliony osób, (bo nie tylko dzieci), aby zagłębić się w świat niesamowitej magii, którą autorka zebrała i poskładała w serię najlepszych siedmiu książek. Napisałam „nie tylko dzieci”, ponieważ mój własny przykład jak również przypadek mojej dawnej nauczycielki ze szkoły, to tylko początek fanów Harrego Pottera. Rowling przyznała się, że pomysł na tę, bez dwóch zdań, wspaniałą książkę powstał podczas jej podróży do Manchesteru Pomysł przyszedł nagle, a w raz z nim bohaterowie i wszystkie możliwe szczegóły. Rowling jak tylko przyjechała do domu zaczęła pisać. Zarówno życie jej głównego bohatera Harrego jak i jej własne nie było usłane różami. W tym samym roku, w którym pomysł do napisania książki powstał, zmarła matka autorki, zaś dwa lata przed ukończeniem rękopisu, rozwiodła się. To jednak nie odwiodło jej od pisania. Jak sama wspominała w wielu wywiadach był czas, kiedy miała mało pieniędzy, swoją kochaną córkę i maszynę do pisania. Co stworzyła dzięki temu? Opowieść zaczyna się jak wiele podobnych historii, młody chłopiec niechciany i pomiatany, mieszkający gdzieś w Anglii u swoich krewnych, dorasta nie mając pojęcia, kim byli jego rodzice i jak to się stało, że został sierotą. U swojego wujostwa Harry przechodzi piekło. Ciotka Petunia, siostra zmarłej matki Harrego, jej mąż Vernon oraz ich puszysty i rozpieszczony synek Dudley, traktują czwartego lokatora domu jak niechcianego szkodnika. Pokojem Harrego jest komórka pod schodami, jedynymi ubraniami są za duże i znoszone rzeczy po Dudleyu, a życiowym celem unikanie mocnych ciosów rozwydrzonego kuzyna. Wszystko się zmienia, gdy w skrytce pocztowej niespodziewanie pojawia się list zaadresowany do „Pana Harrego Pottera”. Jednakże droga do otrzymania tajemniczego listu też nie jest łatwa. W końcu jednak Harremu udaje się zdobyć list i tym samym jego życie się zmienia. Dowiaduje się, że jest młodym czarodziejem… Po opuszczeniu wujostwa, Harry idzie do Hogwartu, szkoły magii, aby tam uczyć się czarować. Jeszcze w pociągu poznaje Rona, rudowłosego chudzielca, który zarówno jak i niezwykle inteligentna Hermiona. Główny bohater zostaje zapoznany również z chłopcem o imieniu Draco Malfoy. Pierwsza część Harry Potter i Kamień Filozoficzny opowiada o przygodach Harrego podczas pierwszego roku w zamku Hogwart. Ukryte jest w nim coś, na czym zależy złym mocom, którym Harry musi stawić się czoło. W kręgu podejrzanych są nawet nauczyciele… Fenomen Rowling być może polega na jest wspaniałym przejrzystym stylu pisarskim, być może na połączeniu baśni, które znamy jak na przykład te o Babie Jadze latającej na miotle, jak również wspaniałej przygodowej fabule, albo też na czymś, co trudno jest opisać słowami, a wciąga tak niesamowicie, że po kolejnym rozdziale musimy przeczytać następny. Dla mnie było to wszystko na raz. Dzieciństwo, które wyziera z książki, potrafi poruszyć nawet najtwardsze serce. Dzięki tym kartkom przypomniałam sobie swoje dziecięce lata i z radością obserwowałam przygody Harrego. Młodszych odbiorców, do ksiązki powinien zachęcić przystępny i łatwy język, jakim jest napisana. Nieidealne, ale za to barwne postacie głównych bohaterów, czy też fantastyczne wydarzenia do których wciąga nas Rowling. Starsi natomiast odkurzą sobie wspomnienia o swoim dzieciństwie. Informacje o książce Tytuł Harry Potter i Kamień Filozoficzny Tytuł oryginału Harry Potter and the Philosopher’s Stone Autor Joanne Kathleen Rowling ISBN 9788372780119 Wydawca Media Rodzina Rok wydania 2000
Jednakże znani z "Harry'ego Pottera i kamienia filozoficznego" bohaterowie wydają się tu mniej pełnokrwiści, mniej interesujący niż w poprzednim tomie. Zachowują się sztampowo, przewidywalnie i mdle, tak jakby - mówiąc po czarodziejsku - wyparowała z nich cała moc przyciągania czytelnika, którą posiadali w pierwszej części.
Zwyczajna książka brytyjskiej pisarki Joanne Kathleen Rowling w szponach potężnej machiny marketingowej stała się dziełem wybitnym. Udało się tym samym wypromować pewien produkt, czyniąc z przygód Harrego Pottera ...Zwyczajna książka brytyjskiej pisarki Joanne Kathleen Rowling w szponach potężnej machiny marketingowej stała się dziełem wybitnym. Udało się tym samym wypromować pewien produkt, czyniąc z przygód Harrego Pottera historię, którą powinien przeczytać każdy, niezależnie od wieku, pochodzenia czy miejsca zamieszkania. Popularność Harrego Pottera zaskoczyła zapewne nawet samych autorów tego sukcesu. Nie spodziewali się oni, że na punkcie tego adepta magii, aż do tego stopnia oszaleją dzieciaki na całym świecie. Stąd też początkowe niewielkie zainteresowanie producentów gier komputerowych Harrym Potterem, a później po zakupie licencji, przygotowywanie programów w pośpiechu, tak by zdążyć przed premierą kinową. Przykładem tego jest opracowana w ekspresowym tempie gra komputerowa "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". Już po kilku tygodniach od wprowadzenia na Polski rynek program ten sprzedał się jednak podobno w ilości blisko 50 tysięcy egzemplarzy, bijąc dotychczasowy rekord należący do "Diablo II".Jak wskazuje już sam tytuł, gra komputerowa bazuje na pierwszym tomie przygód Harrego Pottera. Nie jest to jednak stuprocentowa kalka literackiego pierwowzoru. "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" to bowiem gra zręcznościowa, a nie skomplikowana przygodówka, w której możliwe byłoby umieszczenie większej ilości tekstu autorstwa Joanne gry rozpoczyna się w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwart. Zadania, które należy wykonywać przypominają zajęcia młodych magów znane z kart książki Joanne Rowling. Zatem gracz uczęszcza na lekcje, na których uczy się zaklęć, poszukuje Kamienia Filozoficznego i jednocześnie sposobu na pokonanie Voldemorta. Spotyka przy tym wszystkich pojawiających się w tekście literackim bohaterów: Rona, Hermionę, Neville'a czy Hagrida. "Harry Potter i Kamień Filozoficzny", to gra przeznaczona już dla bardzo małych dzieci, dlatego też jej obsługa jest niezwykle prosta. Poruszanie się Harrym odbywa się przy użyciu strzałek kierunkowych, natomiast czary uaktywnia się przyciskami myszki. Kilkakrotnie w grze zdarzają się także trudniejsze zadania, jak chociażby konieczność strącenia Malfoya z miotły podczas podniebnego pojedynku. Do łatwych nie należy również gra w Quidditcha, w której bohater musi odnaleźć latający złoty można stwierdzić, że gra "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" doskonale komponuje się z wydawnictwami książkowymi, filmem i całą masą gadżetów poświęconych nastoletniemu czarodziejowi. Produkcja ta nie zachwyca ani dźwiękiem, ani oprawą graficzną, ale i tak musi spodobać się wszystkim fanom Harrego. Pozwala wszakże wcielić się w swego ulubionego, co powinno przyjść tym łatwiej, że gra "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" została w profesjonalny sposób Amaze Entertainment Wydawca: Electronic ArtsDystrybutor w Polsce: IM GroupWymagania: PC Pentium 266, 32 MB RAM, CD-ROM x4, akcelerator 3DPolecane ofertyMateriały promocyjne partnera

Hermiona Jane Granger (wym. grejndzer), ang. Hermione Granger (ur. 19 wrzesnia 1979 r.š) jest fikcyjna postacia z cyklu ksiazek o Harrym Potterze autorstwa J. K. Rowling. Jest uczennica Hogwartu, gdzie obok Rona Weasleya jest jednym z najlepszych przyjaciól Harry ego Pottera. Jest nieco wladcza, kocha ksiazki.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Chłopiec, który przeżył Państwo Dursleyowie spod numeru czwartego przy Privet Drive mogli z dumą twierdzić, że są całkowicie normalni, chwała Bogu. Byli ostatnimi ludźmi, których można by posądzić o udział w czymś dziwnym lub tajemni­czym, bo po prostu nie wierzyli w takie bzdury. Pan Dursley był dyrektorem firmy Grunnings produku­jącej świdry. Był to rosły, otyły mężczyzna pozbawiony szyi, za to wyposażony w wielkie wąsy. Natomiast pani Dursley była drobną blondynką i miała szyję dwukrotnie dłuższą od normalnej, co bardzo jej pomagało w życiu, ponieważ wię­kszość dnia spędzała na podglądaniu sąsiadów. Syn Dursleyów miał na imię Dudley, a rodzice uważali go za najwspanialszego chłopca na świecie. Dursleyowie mieli wszystko, czego dusza zapragnie, ale mieli też swoją tajemnicę i nic nie budziło w nich większego przerażenia, jak myśl, że może zostać odkryta. Uważali, że znaleźliby się w sytuacji nie do zniesienia, gdyby ktoś do­wiedział się o istnieniu Potterów. Pani Potter była siostrą pani Dursley, ale nie widziały się od wielu lat. Prawdę mówiąc, pani Dursley udawała, że w ogóle nie ma siostry, ponieważ pani Potter i jej żałosny mąż byli ludźmi całkowi­cie innego rodzaju. Dursleyowie wzdrygali się na samą myśl, co by powiedzieli sąsiedzi, gdyby Potterowie pojawili się na ich ulicy. Oczywiście wiedzieli, że Potterowie też mają syn­ka, ale nigdy nie widzieli go na oczy i z całą pewnością nie chcieli go nigdy oglądać. Ten chłopiec był jeszcze jednym powodem, by Dursleyowie trzymali się jak najdalej od Potterów; nie życzyli sobie, by Dudley przebywał w towarzy­stwie takiego dziecka. Kiedy Dursleyowie obudzili się rano w pewien nudny, szary wtorek, od którego zaczyna się nasza opowieść, w za­chmurzonym niebie nie było niczego, co by zapowiadało owe dziwne i tajemnicze rzeczy, które miały się wkrótce wydarzyć w całym kraju. Pan Dursley nucił coś pod nosem, zawiązując swój najnudniejszy krawat, a pani Dursley wy­rwała się na chwilę z domu na plotki, gdy tylko udało się jej wepchnąć wrzeszczącego Dudleya do dziecinnego krzesła na wysokich nogach. Żadne z nich nie zauważyło wielkiej, brązowej sowy, która przeleciała za oknem. O wpół do dziewiątej pan Dursley chwycił neseser, mus­nął wargami policzek pani Dursley i spróbował pocałować na pożegnanie Dudleya, ale mu się to nie udało, bo Dudley miał akurat napad szału i opryskiwał ściany owsianką. - Nieznośny bachor – zarechotał pan Dursley, wy­chodząc z domu. Wsiadł do samochodu i wyjechał tyłem sprzed numeru czwartego na Privet Drive. Na rogu ulicy dostrzegł pierwszą oznakę pewnej nie­normalności – kota studiującego jakąś mapę. Dopiero po chwili do pana Dursleya dotarło to, co zobaczył, więc obrócił gwałtownie głowę, by spojrzeć jeszcze raz. Na rogu Privet Drive rzeczywiście stał bury kot, ale nie studiował żadnej mapy. Co mógł sobie pomyśleć pan Dursley? To, co pomyślałby każdy rozsądny człowiek – że musiało to być jakieś złudzenie optyczne. Zamrugał parę razy i utkwił spojrzenie w kocie, a kot utkwił spojrzenie w nim. Pan Dursley skręcił na rogu ulicy i wjechał na szosę, obserwując kota w lusterku. Kot odczytywał teraz napis PRIVET DRIVE – nie, tylko wpatrywał się w tabliczkę z tym na­pisem, bo przecież koty nie potrafią czytać, a tym bardziej studiować map. Pan Dursley otrząsnął się lekko i wyrzucił kota z myśli. Kiedy zbliżał się do miasta, po głowie chodziło mu już tylko wielkie zamówienie na świdry, które miał dzisiaj otrzymać. Na skraju miasta został jednak zmuszony do zapomnie­nia o świdrach. Kiedy utkwił w normalnym porannym korku ulicznym, nie mógł nie zauważyć, że naokoło jest mnóstwo dziwacznie ubranych ludzi. Ludzi w pelerynach. Pan Dursley nie znosił ludzi ubierających się śmiesznie, na przykład młodych ludzi w tych wszystkich cudacznych stro­jach. Doszedł do wniosku, że to jakaś nowa, głupia moda. Zabębnił palcami w kierownicę i wówczas jego spojrzenie padło na stojącą w pobliżu grupkę tych dziwaków. Szeptali między sobą, wyraźnie podnieceni. Pan Dursley stwierdził z oburzeniem, że niektórzy wcale nie są młodzi; o, ten mężczyzna na pewno jest starszy od niego, a ma na sobie szmaragdowozieloną pelerynę! Trzeba mieć naprawdę czel­ność! Po chwili przyszło mu jednak na myśl, że to jakiś wygłup – ci ludzie po prostu przeprowadzają zbiórkę na jakiś równie bzdurny cel... tak, na pewno o to chodzi. Sznur samochodów ruszył i kilka minut później pan Dursley wje­chał na parking firmy Grunnings, a w jego myślach z po­wrotem zagościły świdry. W swoim gabinecie na dziewiątym piętrze pan Dursley zawsze siedział plecami do okna. Tego dnia okazało się to okolicznością sprzyjającą, bo gdyby siedział przodem, trud­no by mu było skupić się na świdrach. Nie widział sów przelatujących jawnie w biały dzień, choć widzieli je ludzie na ulicy; pokazywali je sobie palcami i gapili się na nie z otwartymi ustami. Większość z nich jeszcze nigdy nie widziała sowy, nawet w nocy. Natomiast pan Dursley prze­żył normalne, całkowicie wolne od sów przedpołudnie. Na-wrzeszczał po kolei na pięciu pracowników. Odbył kilka ważnych rozmów telefonicznych, a potem znowu na kogoś nawrzeszczał. Był w wyśmienitym nastroju aż do pory lun­chu, kiedy pomyślał, że dobrze by było wyprostować nogi, przejść się na drugą stronę ulicy i kupić sobie w piekarni bułkę z rodzynkami. Dawno już zapomniał o ludziach w pelerynach, kiedy nagle natknął się na nich tuż obok piekarni. Zmierzył ich gniewnym spojrzeniem. Nie bardzo wiedział dlaczego, ale budzili w nim niepokój. W tej grupce również szeptano o czymś z ożywieniem, ale nie zauważył, by ktoś miał w rę­ku puszkę do zbierania datków. Dopiero kiedy wyszedł ze sklepu, niosąc torbę z wielkim kawałem ciasta z orzechami, usłyszał strzępy rozmowy. - ...Potterowie, zgadza się, ja też o tym słyszałem... - ...tak, to ich syn, Harry... Pan Dursley zatrzymał się, jakby mu nogi wrosły w chod­nik. Poczuł falę lęku. Spojrzał przez ramię na dziwnie ubra­nych osobników, jakby chciał ich o coś zagadnąć, ale się rozmyślił. Przeszedł pospiesznie przez ulicę, wjechał windą na dzie­wiąte piętro, warknął na swoją sekretarkę, żeby mu nikt nie przeszkadzał, złapał za słuchawkę telefonu i już prawie wykręcił numer do domu, kiedy znowu się rozmyślił. Odłożył słuchawkę i zaczął gorączkowo myśleć, szarpiąc wąsy. Nie, nie dajmy się zwariować... W końcu nie ma w tym nic niezwykłego! Mnóstwo ludzi może się nazywać Potter i mieć syna Harry’ego. A kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, doszedł do wniosku, że nie jest nawet pewny, czy syn jego szwagierki ma na imię Harry. Nigdy go nie widział. Bardzo możliwe, że nazywa się Harvey. Albo Harold. Nie ma powodu, by niepokoić panią Dursley; każde wspomnienie o siostrze zawsze ją przygnębiało. Nie miał jej tego za złe – ostatecznie, gdyby on miał taką siostrę... Ale mimo wszyst­ko, ci ludzie w pelerynach... Tego popołudnia było mu trochę trudniej skupić się na świdrach, a kiedy o piątej opuszczał firmę, był w takim stanie, że wpadł na kogoś tuż za drzwiami. - Przykro mi – mruknął, gdy drobny staruszek, na którego wpadł, zatoczył się i prawie upadł. Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, że staruszek ma na sobie fio­letową pelerynę. I wcale nie sprawiał wrażenia rozgniewa­nego tym, że ktoś o mało co nie powalił go na ziemię. Przeciwnie, na jego twarzy zakwitł szeroki uśmiech i za­skrzeczał tak, że przechodnie zaczęli się oglądać: - Niech szanownemu panu nie będzie przykro, bo dzisiaj nic nie może zepsuć mi humoru! Ciesz się pan ze mną, bo już nie ma Sam-Wiesz-Kogo! Wszyscy powinni się cieszyć, nawet mugole tacy jak pan! Bo to szczęśliwy, ach, jak szczęśliwy dzień! Po czym uściskał pana Dursleya serdecznie i odszedł. Pana Dursleya całkowicie zamurowało. Został uściskany przez zupełnie nieznajomego człowieka! I nazwano go mugolem, cokolwiek miało to znaczyć. Był wstrząśnięty. Po­biegł do samochodu i ruszył w drogę do domu, mając nadzieję, że coś mu się przywidziało, a zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu, bo nie pochwalał wybujałej wyobraźni. Kiedy wjechał na podjazd przed numerem czwartym, pierwszą rzeczą, jaką zobaczył – i wcale mu to nie popra­wiło nastroju – był bury kot, którego spostrzegł dzisiaj rano. Teraz kot siedział na murku otaczającym ich ogród. Był pewny, że to ten sam kot, bo miał takie same ciemniej­sze obwódki wokół oczu. - Siooo! – krzyknął pan Dursley. Kot nawet nie drgnął, tylko zmierzył go chłodnym spoj­rzeniem. Czy tak się zachowują normalne koty? Pan Durs­ley wzdrygnął się i wszedł do domu. Nadal nie zamierzał wspominać o tym wszystkim żonie. Pani Dursley spędziła normalny, całkiem miły dzień. Podczas obiadu opowiedziała mu o problemach, jakie ma sąsiadka ze swoją córką, i o tym, że Dudley nauczył się nowego słowa („nie chcę!”). Pan Dursley starał się zachowy­wać normalnie. Kiedy w końcu udało im się zapakować Dudleya do łóżeczka, wszedł do saloniku i zdążył na koniec dziennika wieczornego. - I ostatnia wiadomość. Obserwatorzy ptaków dono­szą o bardzo dziwnym zachowaniu krajowych sów. Choć normalnie sowy polują w nocy i nie widzi się ich w ciągu dnia, z setek doniesień wynika, że dzisiaj sowy latały we wszystkich kierunkach od samego rana. Specjaliści nie są w stanie wyjaśnić, dlaczego sowy tak nagle zmieniły swoje zwyczaje. – Tu spiker pozwolił sobie na uśmiech. – To bardzo tajemnicza sprawa. A teraz posłuchajmy, co Jim McGuffin ma do powiedzenia o pogodzie. Jim, czy tej nocy zanosi się na jakiś deszcz sów? - No cóż, Ted – odpowiedział facet od pogody – nie bardzo się na tym znam, ale wiem, że nie tylko sowy zachowywały się dziś bardzo dziwnie. Dzwonili do mnie telewidzowie z Kentu, Yorkshire i Dundee, mówiąc, że zamiast obiecanego przez mnie deszczu mieli prawdziwą ulewę meteorytów! Może niektórzy wcześniej zaczęli ob­chodzić Noc Sztucznych Ogni? Ludzie, to dopiero w przy­szłym tygodniu! Ale mogę wam obiecać, że w nocy będzie padało. Pan Dursley poczuł się bardzo niepewnie. Meteoryty nad całą Anglią? Sowy latające w biały dzień? Tajemniczy osobnicy w pelerynach? I to szeptanie... szeptanie o Potterach... Do saloniku weszła pani Dursley, niosąc dwie filiżanki herbaty. Nie, tak nie można. Powinien z nią porozmawiać. Odchrząknął nerwowo. - Eee... Petunio, kochanie... nie miałaś ostatnio wia­domości od swojej siostry? Jak się spodziewał, pani Dursley spojrzała na niego wzro­kiem zdumionego bazyliszka. Zwykle udawali, że nie ma siostry. - Nie – odpowiedziała ostrym tonem. – Dlaczego pytasz? - Dziwne rzeczy były w dzienniku – wymamrotał pan Dursley. – Sowy... spadające gwiazdy... a w mieście widziałem mnóstwo cudacznie poubieranych ludzi... - No i co? – warknęła pani Dursley. - Cóż, tak sobie pomyślałem... może... może to ma coś wspólnego z... no wiesz... jej towarzystwem. Pani Dursley wessała łyk herbaty przez zaciśnięte wargi. Pan Dursley zastanawiał się, czy powiedzieć jej, że słyszał nazwisko „Potter". Uznał, że byłoby to zbyt śmiałe posu­nięcie. Zamiast tego powiedział, siląc się na obojętność: - Ich syn... musi być teraz w wieku Dudleya, prawda? - Tak przypuszczam – odpowiedziała sucho pani Dursley. - Zaraz, jak on ma na imię? Howard, tak? - Harry. Obrzydliwe, pospolite imię. - Och, tak... – mruknął pan Dursley, a serce w nim zamarło. – Tak, zgadzam się z tobą całkowicie. Poszli na górę i więcej już o tym nie wspominał. Kiedy pani Dursley zamknęła się w łazience, pan Dursley podkradł się do okna sypialni i zerknął na ogród przed domem. Kot wciąż tam siedział. Wpatrywał się w Privet Drive, jakby na coś czekał. Czyżby miał halucynacje? I czy może to mieć coś wspól­nego z Potterami? Bo gdyby tak... gdyby się okazało, że są spokrewnieni z jakimiś... Nie, tego by chyba nie zniósł. Położyli się do łóżka. Pani Dursley szybko zasnęła, ale pan Dursley leżał i rozmyślał o tym wszystkim. W końcu doszedł do wniosku, że nawet gdyby Potterowie mieli z tym coś wspólnego, nie było powodu, by niepokoili jego i panią Dursley. Dobrze wiedzieli, co on i Petunia myślą o nich i o ludziach ich pokroju... Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób on i Petunia mogliby zostać wplątani w coś, do czego może dojść... Poczuł ulgę, ziewnął i przewrócił się na bok. Nie, nas to nie może dotyczyć... Jak bardzo się mylił! Pan Dursley zapadł w niezbyt zresztą spokojny sen, ale kot na murku nie okazywał najmniejszych oznak senności. Siedział tam, nieruchomy jak posąg, z oczami utkwionymi w dalekim końcu Privet Drive. Nawet nie drgnął, kiedy w sąsiedniej uliczce trzasnęły drzwi samochodu, ani kiedy dwie sowy prze­leciały mu nad głową. Nie poruszył się aż do północy. Na rogu, który z taką uwagą obserwował kot, pojawił się jakiś człowiek. Pojawił się tak nagle i bezszelestnie, iż można było pomyśleć, że wyrósł spod ziemi. Ogon kota drgnął, a oczy mu się zwęziły. Jeszcze nigdy ktoś taki nie pojawił się na Privet Drive. Był to wysoki, chudy mężczyzna, bardzo stary, sądząc po brodzie i srebrnych włosach, które opadały mu aż do pasa. Miał na sobie sięgający ziemi purpurowy płaszcz i długie buty na wysokim obcasie. Zza połówek okularów błyskały jasne, niebieskie oczy, a bardzo długi i zakrzy­wiony nos sprawiał wrażenie, jakby był złamany w przy­najmniej dwóch miejscach. Nazywał się Albus Dumble­dore. Albus Dumbledore zdawał się nie mieć zielonego pojęcia o tym, że właśnie przybył na ulicę, na której to wszystko – od jego nazwiska po dziwaczne buty – było bardzo źle widziane. Z zapałem grzebał w płaszczu, najwyraźniej cze­goś szukając. Nie zdawał sobie też sprawy z tego, że od dłuższego czasu jest obserwowany, aż nagle podniósł głowę i zobaczył kota, który wciąż wpatrywał się w niego z dru­giego końca uliczki. Zacmokał i mruknął: - Mogłem się tego spodziewać. Znalazł to, czego szukał, w wewnętrznej kieszeni płasz­cza. Wyglądało jak srebrna zapalniczka. Otworzył to, uniósł i pstryknął. Najbliższa latarnia zgasła z lekkim trzaskiem. Pstryknął znowu – następna latarnia mrugnęła i zgasła. Pstrykał wygaszaczem dwanaście razy, aż jedynymi świat­łami na ulicy pozostały dwa maleńkie punkciki – oczy obserwującego go kota. Gdyby ktoś wyjrzał teraz przez okno – nawet gdyby to była pani Dursley – nie byłby w stanie dostrzec, co się dzieje na ulicy. Dumbledore wsunął wygaszacz za pazuchę i ruszył w kierunku numeru czwartego, gdzie przysiadł na murku obok kota. Nie spojrzał na niego, ale po chwili przemówił: - Co za spotkanie, profesor McGonagall! Odwrócił głowę, by uśmiechnąć się do burego kota, ale ten gdzieś zniknął. Zamiast tego uśmiechał się do nieco srogo wyglądającej kobiety w prostokątnych okularach, których kształt był identyczny z ciemnymi obwódkami wokół oczu kota. Ona też miała na sobie długi płaszcz, tyle że szmaragdowy. Czarne włosy upięła w ciasny, bułeczkowaty kok. Wyglądała na bardzo wzburzoną. - Skąd pan wiedział, że to ja? – zapytała. - Ależ, droga pani profesor, nigdy nie widziałem kota, który by siedział tak sztywno. - Sam by pan zesztywniał, gdyby panu przyszło sie­dzieć na murze przez cały dzień – odpowiedziała profesor McGonagall. - Cały dzień? I w ogóle pani nie świętowała? Idąc tutaj, musiałem wpaść na chyba z tuzin biesiad i przyjęć. Profesor McGonagall prychnęła ze złością. - Och, tak, wiem, wszyscy świętują. Można by pomy­śleć, że powinni być trochę ostrożniejsi, ale nie... Nawet mugole zauważyli, że coś się święci. Mówili o tym w wie­czornych wiadomościach. – Wskazała podbródkiem ciem­ne okna salonu państwa Dursleyów. – Sama słyszałam. Stada sów... spadające gwiazdy... Nie są aż takimi głupca­mi. Muszą coś zauważyć. Spadające gwiazdy w Kencie! Mogę się założyć, że to sprawka Dedalusa Diggle. Nigdy nie odznaczał się rozsądkiem. - Trudno mieć do niego pretensję – stwierdził ła­godnie Dumbledore. – W końcu przez całe jedenaście lat niewiele mieliśmy okazji do świętowania. - Wiem – powiedziała ze złością profesor McGona­gall. – To jednak nie powód, żeby całkowicie tracić gło­wę. Ludzie nie zachowują najmniejszej ostrożności, łażą po ulicach w biały dzień, nawet nie raczą się przebrać w stroje mugoli, wymieniają pogłoski. Spojrzała na Dumbledore’a z ukosa, jakby oczekiwała, że coś na to powie, ale milczał, więc ciągnęła dalej: - Tego tylko brakuje, żeby w tym samym dniu, w któ­rym w końcu zniknął Sam-Wiesz-Kto, mugole dowiedzieli się o nas wszystkich. Dumbledore, mam nadzieję, że on naprawdę zniknął, co? - Na to wszystko wskazuje – odpowiedział Dumb­ledore. – Mamy za co być wdzięczni. Może ma pani ocho­tę na cytrynowego dropsa? - Na co? - Na cytrynowego dropsa. To takie cukierki mugoli, które bardzo lubię. - Nie, dziękuję – odpowiedziała chłodno profesor McGonagall, jakby chciała podkreślić, że nie jest to odpo­wiedni moment na cytrynowe dropsy. – Jak mówię, nawet jeśli Sam-Wiesz-Kto rzeczywiście zniknął... - Droga pani profesor, czy taka rozsądna osoba jak pani nie mogłaby dać sobie spokoju z tą dziecinadą? Przez jedenaście lat walczyłem z tym bzdurnym „Sam-Wiesz-Kto”, próbując ludzi nakłonić, by używali jego właściwego nazwiska: Voldemort. – Profesor McGonagall wzdryg­nęła się, ale Dumbledore, który akurat usiłował odkleić z rolki dwa dropsy, zdawał się tego nie zauważyć. – To wszystko staje się takie mętne, kiedy wciąż mówimy „Sam-Wiesz-Kto”. Nigdy nie widziałem powodu, by bać się wypowiedzenia prawdziwego nazwiska Voldemorta. - Wiem – powiedziała profesor McGonagall tonem, w którym irytacja mieszała się z podziwem. – Ale pan to co innego. Każdy wie, że jest pan jedyną osobą, której boi się Sam-Wie... no, niech już będzie... Voldemort. - Pochlebia mi pani – rzekł spokojnie Dumbledore. – Voldemort ma do dyspozycji moce, jakich ja nigdy nie będę miał. - Bo pan jest... no... zbyt szlachetny, by się nimi po­sługiwać. - Wielkie szczęście, że jest ciemno. Nie zarumieniłem się tak od czasu, kiedy pani Pomfrey powiedziała, że po­dobają się jej moje nauszniki. Profesor McGonagall rzuciła na niego ostre spojrzenie i powiedziała: - Sowy to nic w porównaniu z pogłoskami, jakie wszędzie krążą. Wie pan, o czym wszyscy mówią? O przyczynie jego nagłego zniknięcia? O tym, co go w końcu powstrzymało? Wyglądało na to, że profesor McGonagall poruszyła wreszcie temat, o którym bardzo chciała podyskutować, a był to prawdziwy powód, dla którego czekała na niego na zimnym, twardym murze przez cały dzień. W każdym razie do tej chwili ani jako kot, ani jako kobieta nie utkwiła w Albusie Dumbledore tak świdrującego spojrzenia, jak teraz. Było oczywiste, że cokolwiek mówili „wszyscy", nie zamierzała w to uwierzyć, póki Dumbledore nie powie jej, że to prawda. Lecz Dumbledore odkleił sobie jeszcze jedne­go dropsa i milczał. - A mówią – naciskała profesor McGonagall – że zeszłej nocy Voldemort pojawił się w Dolinie Godrika. Chciał odnaleźć Potterów. Krążą pogłoski, że Lily i James Potter... że oni... nie żyją. Dumbledore pokiwał głową. Profesor McGonagall wes­tchnęła głęboko. - Lily i James... Nie mogę w to uwierzyć... Nie chcia­łam w to uwierzyć... Och, Albusie... Dumbledore wyciągnął rękę i poklepał ją po ramieniu. - Wiem... wiem... – pocieszał ją cicho. - To nie wszystko – oznajmiła profesor McGona­gall roztrzęsionym głosem. – Mówią, że próbował zabić syna Potterów, Harry’ego. Ale... nie mógł. Nie był w stanie uśmiercić małego chłopczyka! Nikt nie wie dlaczego ani jak, ale mówią, że od tego momentu potęga Voldemorta jakby się załamała... i właśnie dlatego gdzieś zniknął. Dumbledore pokiwał ponuro głową. - A więc to... to prawda? – wyjąkała profesor Mc­Gonagall. – Po tym wszystkim, co zrobił... Tylu ludzi pozabijał... i nie mógł zabić małego dziecka? To wprost zdumiewające... Tyle się robiło, żeby go powstrzymać, aż tu nagle... Ale... na miłość boską, jak temu Harry’emu udało się przeżyć? - Pozostaje nam tylko zgadywać – powiedział Dumbledore. – Może nigdy się nie dowiemy. Profesor McGonagall wyciągnęła koronkową chusteczkę i zaczęła sobie osuszać oczy pod okularami. Dumbledore wyjął z kieszeni złoty zegarek, przyjrzał mu się i mocno pociągnął nosem. Był to bardzo dziwny zegarek. Miał dwa­naście wskazówek, a nie miał w ogóle cyfr; zamiast tego po obwodzie tarczy krążyły maleńkie planety. Dumbledore musiał jednak coś z niego odczytać, bo włożył go z powro­tem do kieszeni i rzekł: - Hagrid się spóźnia. Nawiasem mówiąc, to chyba on ci powiedział, że tutaj będę, tak? - Tak – przyznała profesor McGonagall. – A możesz mi powiedzieć, dlaczego znalazłeś się akurat tutaj? - To proste. Chcę zainstalować Harry’ego u jego ciotki i wuja. To jedyna rodzina, jaka mu pozostała. - Ależ, Dumbledore... przecież nie możesz mieć na myśli ludzi, którzy mieszkają tutaj! – zawołała profesor McGonagall, zrywając się na równe nogi i wskazując na numer czwarty. – Dumbledore... przecież to niemożli­we. Obserwowałam ich przez cały dzień. Trudno o dwoje ludzi, którzy tak by się od nas różnili. I mają syna... sama widziałam, jak kopał matkę na ulicy, wrzeszcząc, żeby mu kupiła cukierki. I Harry Potter miałby tutaj za­mieszkać? - Tu mu będzie najlepiej – oświadczył stanowczo Dumbledore. – Jego ciotka i wuj będą mogli mu wszyst­ko wytłumaczyć, kiedy trochę podrośnie. Napisałem do nich list. - List? – powtórzyła profesor McGonagall, siadając z powrotem na murku. – Dumbledore, czy naprawdę sądzisz, że zdołasz im wszystko wyjaśnić w liście? Przecież ci mugole nigdy go nie zrozumieją! Będzie sławny... stanie się legendą... wcale bym się nie zdziwiła, gdyby odtąd ten dzień nazywano Dniem Harry’ego Pottera... będą o nim pisać książki... każde dziecko będzie znało jego imię! - Święta racja – powiedział Dumbledore, spogląda­jąc na nią z powagą ponad połówkami swoich szkieł. – Dość, by zawróciło w głowie każdemu chłopcu. Słynny, zanim nauczy się chodzić i mówić! Słynny z czegoś, czego nawet nie pamięta! Nie rozumiesz, że będzie lepiej, jak najpierw trochę podrośnie, a dopiero później dowie się o tym wszystkim? Profesor McGonagall otworzyła usta, ale zmieniła za­miar, przełknęła ślinę i powiedziała: - Tak... tak, masz rację, oczywiście. Ale jak on tutaj trafi? Zerknęła na jego płaszcz, jakby pomyślała, że może pod nim ukrywać Harry’ego. - Hagrid go przyniesie. - I myślisz, że to... mądre... powierzać Hagridowi tak ważną misję? - Powierzyłbym mu swoje życie – odparł Dumble­dore. - Nie twierdzę, że ma serce po złej stronie – powie­działa z niechęcią profesor McGonagall – ale nie można przymykać oczu na to, że jest trochę... no... beztroski. Nie ma skłonności do... Co to było? Ciszę wokół nich przerwał jakiś warkot. Spojrzeli na ulicę, wypatrując odblasku reflektorów, a warkot narastał i narastał, aż zamienił się w ryk, kiedy oboje spojrzeli w nie­bo, bo właśnie stamtąd nadleciał wielki motocykl, który wylądował tuż przed nimi. Motocykl miał naprawdę imponujące rozmiary, ale na człowieku, który go dosiadał, nie mogło to robić żadnego wrażenia. Wzrostem dwukrotnie przewyższał normalnego człowieka, a szerszy był przynajmniej pięciokrotnie. Trudno było uwierzyć w jego wymiary, a był przy tym niesamowicie dziki – długie, zmierzwione czarne włosy i broda prawie całkowicie przykrywały mu twarz, dłonie miał wielkości pokryw od pojemników na śmieci, a stopy w wysokich, skórzanych butach przypominały małe delfiny. W przepa­stnych, muskularnych ramionach trzymał małe zawiniątko. - Hagrid! – powitał go z ulgą Dumbledore. – Na­reszcie. Skąd wytrzasnąłeś ten motocykl? - Pożyczyłem go, panie psorze – odpowiedział ol­brzym, złażąc ostrożnie z motocykla. – Od młodego Syriusza Blacka. Mam go, panie psorze. - Nie było żadnych trudności? - Nie, panie psorze... Dom był całkiem rozwalony, ale go wyciągiem, zanim zaroiło się od mugoli. Zasnął, bidula, jak przelatywaliśmy nad Bristolem. Dumbledore i profesor McGonagall pochylili się nad zawiniątkiem. Wyłaniała się z niego buzia uśpionego nie­mowlęcia. Na jego czole, pod kępką kruczoczarnych włosów, zobaczyli dziwną bliznę, przypominającą błyska­wicę. - To właśnie tu?... – wyszeptała profesor McGo­nagall. - Tak – odrzekł Dumbledore. – Zostanie mu na zawsze. - Nie możesz czegoś z tym zrobić? - Nawet gdybym mógł, to bym nie zrobił. Blizny mo­gą się przydać. Sam mam jedną nad lewym kolanem, jest doskonałym planem londyńskiego metra. No dobrze... daj mi go, Hagrid... miejmy to już za sobą. Dumbledore wziął Harry’ego w ramiona i zwrócił się w stronę domu Dursleyów. - Może... mógłbym się z nim pożegnać, panie psorze? – zapytał Hagrid. Pochylił swoją wielką, kudłatą głowę nad Harrym i ob­darzył go czymś, co musiało być bardzo drapiącym, włocha­tym pocałunkiem. A potem nagle zawył jak zraniony pies. - Ciiicho! – syknęła profesor McGonagall. – Obu­dzisz mugoli! - Prz-e-e-p-ra-a-a-szam – załkał Hagrid, wydo­bywając z kieszeni wielką chustkę w kropki i chowając w nią twarz. – Ale n-n-ie mogę w-w-wytrzymać... Lily i Ja­mes nie żyją... a bidny mały Ha-a-rry ma tu mieszkać z mugolami... - Tak, tak, to bardzo przygnębiające, ale weź się w garść, Hagrid, bo nas wszystkich złapią – wyszeptała profesor McGonagall, klepiąc go energicznie po ramieniu, a tymcza­sem Dumbledore przełazi przez niski murek i podszedł do frontowych drzwi. Położył Harry’ego ostrożnie na schod­kach, wyjął z płaszcza list, wsunął go między koce, po czym wrócił. Wszyscy troje stali przez równą minutę, patrząc na zawiniątko; ramiona Hagrida dygotały, profesor McGona­gall mrugała zawzięcie, a ogniki, które zwykle jarzyły się w oczach Dumbledore’a, przygasły. - No cóż – powiedział w końcu Dumbledore – to by było na tyle. Nie ma co tutaj sterczeć. Trzeba gdzieś iść i przyłączyć się do świętowania. - Taaa – odezwał się Hagrid stłumionym głosem. – Chiba wezmę i oddam motor Syriuszowi. Dobranoc, pani psor... dobranoc, panie psorze. Otarłszy oczy rękawem kurtki, Hagrid wskoczył na mo­tocykl i kopnął w pedał zapłonu. Silnik zaryczał i po chwili wehikuł wzniósł się w powietrze i zniknął w ciemnościach nocy. - Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy, profesor McGonagall – powiedział Dumbledore, chyląc przed nią głowę. Profesor McGonagall wydmuchała hałaśliwie nos. Dumbledore odwrócił się i pomaszerował ulicą. Na rogu przystanął i wyjął wygaszacz. Tym razem pstryknął nim tylko raz i natychmiast dwanaście świetlistych rac pomknę­ło ku swoim latarniom, tak że na Privet Drive zrobiło się nagle pomarańczowo. W tym samym momencie zobaczył burego kota, znikającego właśnie za rogiem na drugim końcu uliczki. Dostrzegł też tobołek na schodkach przed drzwiami numeru czwartego. - Powodzenia, Harry – mruknął pod nosem, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, szumiąc połami płaszcza. Lekki wiaterek zatrzepotał listkami równo przyciętego żywopłotu przy Privet Drive. Uśpiona, schludna uliczka nie kojarzyła się ani na trochę z miejscem, w którym mo­głyby się dziać tak zdumiewające rzeczy. Harry Potter przewrócił się na bok wewnątrz tobołka, ale nawet nie otworzył oczu. Mała rączka zacisnęła się na liście i spał dalej, nie wiedząc, że jest kimś niezwykłym, nie wiedząc, że jest sławny, nie wiedząc, że za kilka godzin zostanie obudzony wrzaskiem pani Dursley, otwierającej drzwi, by zabrać butelki z mlekiem, ani tego, że przez następne kilka tygodni będzie szturchany i szczypany przez swojego kuzyna Dudleya... Nie mógł wiedzieć, że w tym samym momencie różni ludzie, spotykający się potajemnie w róż­nych miejscach kraju, wznosili szklanki i mówili przytłu­mionym głosem: - Za Harry’ego Pottera... za chłopca, który przeżył!
część znalazłem jedną z lepszych wydan harrego pottera kamienia filozoficznego a jeśli ktoś nie zna tej seri uniwersum stworzę przez pisaarkę brytyjską o młodym czarojedziu opowiada o chłopcu który >Na poprawę nastroju i pobudzenie układu odpornościowego – humor prosto z książek Rowling! Początkowo to miał być zbiór zabawnych cytatów ze wszystkich części, ale po prostu NIE MOGŁAM wśród nich wybierać i zrezygnować z większości. Jest ich tak dużo, że postanowiłam po prostu podzielić wpis na siedem odsłon – każdy poświęcony jednemu tomowi „Harry’ego Pottera”. Jak w każdy wtorek, odbywamy sentymentalną podróż do Hogwartu. Wszystkie posty z serii znajdziecie pod tagiem Harry Potter, a listę planowanych publikacji we wpisie: Cykl o Harrym Potterze + FAQ . Harry Potter i Kamień Filozoficzny – najzabawniejsze fragmenty 1. Już od samego początku było humorystycznie: Natomiast pani Dursley była drobną blondynką i miała szyję dwukrotnie dłuższą od normalnej, co bardzo jej pomagało w życiu, ponieważ większość dnia spędzała na podglądaniu sąsiadów. 2. Kiedy dostajesz tylko trzydzieści siedem prezentów: – Trzydzieści sześć – oznajmił, patrząc na matkę i ojca. – O dwa mniej niż w zeszłym roku. – Kochanie, nie policzyłeś prezentu od cioci Marge. Widzisz, jest pod tym wielkim od mamusi i tatusia. – No dobra, więc trzydzieści siedem – powiedział Dudley, czerwony na twarzy. Harry, który zorientował się już, że nadchodzi jeden z napadów złości Dudleya, zaczął szybko połykać swój bekon, na wypadek, gdyby Dudley przewrócił stół. Mary GrandPre 3. Pamiętacie, jak Dursleyowie spotkali Hagrida? Zerwał się na nogi. Był tak wściekły, że w izbie zrobiło się gęsto. Dursleyowie wcisnęli się w ściany. – Chcecie mi powiedzieć – ryknął na nich – że ten chłopiec… ten chłopiec!… NIC nie wie? Harry uznał, że olbrzym posunął się trochę za daleko. Ostatecznie chodził do szkoły i wcale nie miał najgorszych stopni. Mary GrandPre 4. Życie nie jest łatwe, kiedy jest się matką Greda i Forge’a: – A teraz wy dwaj… w tym roku macie mi się zachowywać przyzwoicie. Jak dostanę choćby jedną sowę z wiadomością, że… wysadziliście w powietrze toaletę albo… – Toaletę w powietrze? Nigdy nie wysadziliśmy żadnej toalety. – Ale to wspaniały pomysł. Dzięki, mamo. 5. – Ja jestem pół na pół – powiedział Seamus. – Tata jest mugolem. Mama dopiero po ślubie powiedziała mu, że jest czarownicą. Trochę nim to wstrząsnęło. 6. Kiedy idziesz po raz pierwszy do Hogwartu i myślisz, że będzie fajnie: – Muszę was poinformować, że w tym roku wstęp na korytarz na trzecim piętrze, ten po prawej stronie, jest zabroniony. Dla wszystkich, o ile nie chcą umrzeć w straszliwych mękach. Harry roześmiał się, ale był jednym z niewielu, którzy to uczynili. 7. Teraz trochę ubawu z Hermiony: – Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać. Po tym krótkim przemówieniu znowu zapadła głucha cisza. Harry i Ron wymienili spojrzenia, unosząc brwi. Hermiona Granger prawie zsunęła się z krzesła, sprawiając wrażenie osoby, która zamierza udowodnić, że nie jest bałwanem. 8. Hermiona Granger również bardzo się denerwowała lataniem. Tego nie mogła się nauczyć na pamięć z książki, chociaż, rzecz jasna, próbowała. 9. – Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Mogliśmy wszyscy zginąć… albo zostać wyrzuceni ze szkoły. 10. Hermiona nie odzywała się do Harry’ego i Rona, ale robiła takie wszechwiedzące miny, że uznali to za okoliczność sprzyjającą. 11. Niezapomniane komentarze sportowe Lee Jordana: …Angelina Johnson natychmiast przejmuje kafla… cóż to za wspaniały ścigający, ta dziewczyna, no i przy tym taka ładna… – JORDAN! – Przepraszam, pani profesor. 12. Lee Jordan miał problemy z bezstronnością. – Tak więc… po tym oczywistym i odrażającym oszustwie… – Jordan! – warknęła profesor McGonagal . – To znaczy… po tym jawnym, oburzającym faulu… – Jordan, ostrzegam cię… – No dobrze już, dobrze. Flint o mały włos nie zabił szukającego Gryfonów, co mogło się zdarzyć każdemu, to jasne, więc rzut wolny dla Gryfonów(…)… Mary GrandPre 13. Rozmowa przy lustrze Ain Eingarp: – Co pan profesor widzi, jak patrzy w to lustro? – Ja? Widzę siebie trzymającego parę grubych, wełnianych skarpetek. Harry wytrzeszczył oczy. – Nigdy się nie ma za dużo skarpetek – powiedział Dumbledore. – Minęło jeszcze jedno Boże Narodzenie, a ja znowu nie dostałem ani jednej pary. Wszyscy wciąż dają mi książki. #taknajgorzej 14. Hermiona zerwała się na równe nogi. Jeszcze nigdy nie wyglądała na tak podnieconą od czasu, gdy mieli poznać swoje stopnie za pierwsze wypracowanie domowe. 15. „Od jaja do piekła; Poradnik hodowcy smoków.” – czyli jak Hagrid próbował udomowić smoka: – Nie mogę was wpuścić do środka. Norbert jest w stanie… no… trochę swawolnym. Nie mogę sobie z nim poradzić. Kiedy powiedzieli mu o liście Charliego, oczy napełniły mu się łzami, ale może dlatego, że Norbert właśnie ugryzł go w nogę. 16. – Dostał na drogę mnóstwo brandy i szczurów – powiedział wilgotnym głosem. – I wsadziłem mu też jego pluszowego misia, żeby się nie czuł samotny. Z wnętrza klatki dobiegły odgłosy przypominające rozrywanie pluszowego misia na strzępy. 18. Ten mały żarcik: Snape dyszał im nad karkami, kiedy próbowali sobie przypomnieć, jak się robi napój powodujący zanik pamięci. 19. Harry pokiwał głową, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że o czymś zapomniał i że było to coś ważnego. Kiedy próbował im to wyjaśnić, Hermiona powiedziała: – To przez te egzaminy. Ja też obudziłam się w nocy i zaczęłam przeglądać notatki z transmutacji, dopóki nie przypomniałam sobie, że już to zdaliśmy. 20. I na zakończenie: – Mam nadzieję, że będziesz miał… ee… dobre wakacje – powiedziała Hermioną, patrząc niepewnie na oddalającego się wuja Vernona, wstrząśnięta tym, że można być aż tak niemiłym. – Och, na pewno – rzekł Harry, a oni zdziwili się, widząc złośliwy uśmiech na jego twarzy. – Oni nie wiedzą, że nie wolno nam wykorzystywać magii w domu. Więcej humoru znajdziecie też w postach poświęconych docinkom Harry’ego i żartom Freda i George’a. Szykuję też naturalnie osobny post dla Rona 🙂 Miłego dnia! oraz Zobacz też: Jeżeli nie chcesz przegapić kolejnych wartościowych wpisów, zaobserwuj mój profil na Instagramie i bądź na bieżąco 🙂 . 169 145 304 50 83 95 395 247

streszczenie harrego pottera i kamienia filozoficznego